
Jan Kanty Pawluśkiewicz – kompozytor, współtwórca ‘Dni, których nie znamy’, architekt i malarz. Jego obrazy, tworzone wymyśloną przez niego techniką żel-art, można od 3 września oglądać w WOK „Hutnik”. Wernisaż wystawy poprzedziło spotkanie z artystą i jego muzyką w sali widowiskowej. Jan Kanty Pawluśkiewicz w Wyszkowie odsłonił swoją twórczą stronę i poczucie humoru. Spotkanie pełne anegdot zakończył wernisaż jego obrazów.
Jan Kanty Pawluśkiewicz jest współautorem m.in. melodii jednej z najpopularniejszych piosenek do tekstu Marka Grechuty – „Dni, których nie znamy”. Podczas spotkania w Wyszkowie utwór na gitarach wykonali Jan Książek wraz z jego uczniami z zajęć w WOK „Hutnik”. Rozmowę prowadził dyrektor „Hutnika” Wiktor Czajkowski, który w prezencie od głównego bohatera wieczoru otrzymał książkę „Księgi nieczyste”, której Pawluśkiewicz jest współautorem.
– Sam do tej książki powracam. Jak się nudzę, to biorę książkę i ją czytam, bo wiecie państwo, tam małym druczkiem wszystko jest i nie zawsze człowiek od razu wszystko zrozumie – żartował Jan Kanty Pawluśkiewicz.
Spotkanie rozpoczął od przypomnienia historii z przeszłości, kiedy to zabrakło kościelnego organisty w Nowym Targu, gdzie był „przybocznym księdza”. – Otrzymałem propozycję, żebym zagrał w trakcie mszy szkolnej, naszej szkoły średniej, i odpowiedziałem „tak”. Wszystko grało, do momentu, aż nie nadeszła niedziela. Gdy usiadłem za organami, przypomniałem sobie, że ja nie znam w ogóle repertuaru kościelnego, a organy włączone – opowiadał. – Grałem fragmenty jazzu, taki jazz małopolski, a szczególnie z mojej krainy, podhalański, którym też nie bardzo wiem, na czym polega – żartował. – Przed najważniejszą częścią mszy chciałem zrobić właściwy nastrój i najbardziej pasował mi temat z filmu kryminalnego, aż nadeszła część komunii świętej i wtedy… pojawił się wówczas bardzo znany przebój: „Gdy mi ciebie zabraknie” i to znakomicie uzupełniało atmosferę. A na koniec… „Ciao, ciao, Bambino” – spuentował, czym mocno rozbawił publiczność.
I tak też wyglądało całe spotkanie z artystą – pełne humoru, żartów i ironii.
Jan Kanty Pawluśkiewicz z Markiem Grechutą w latach 60. założyli kabaret „Anawa”, gdzie pojawiały się same gwiazdy: Zbigniew Wodecki, Marek Jackowski, Andrzej Zaucha, Anna Wójtowicz, o której Skaldowie napisali utwór „Prześliczna wiolonczelistka”.
– Był 17-letni rudzielec, Wodecki (i była Anna)… papierosy od razu weszły, u nas robił, co chciał – żartował. – Ale to była niebywała przyjemność, to wytrawni muzycy, o czym nie muszę państwa zapewniać. Wszystkie rzeczy, które się pisało, miały fenomenalną końcówkę – dodawał.
A działo się to w Krakowie. I jak zwrócił uwagę prowadzący, zazwyczaj rodziło się w „piwnicach”. – Klub Bambuko? Myśmy najpierw nakradli desek, przywlekliśmy do tego pomieszczenia dla niedojrzałych studentów, tam wybudowaliśmy scenkę i garderobę (dokładnie 1,10 m na 1 metr). Cztery osoby się przebierały, k**wy leciały takie, że szkoda gadać – ja tylko cytuję. To w tej chwili, w takiej współczesnej sztuce, ta estetyka się mieści, prawda? – retorycznie pytał Pawluśkiewicz.
Była też współpraca z Marylą Rodowicz, która zawsze chętnie zgadzała się na wszelkie, nawet abstrakcyjne projekty, kiedy inne artystki były niechętne – zdradził gość.
– Z synem Maryli chodziłem do szkoły – ujawnił z kolei dyrektor Hutnika. – Jak widział mamę w korytarzu, która wieczorem wybierała się na jakiś koncert, pytał: „Mamo, a gdzie dzisiaj straszysz?”.
– U nas nie straszyła, ale zapowiadało się, że do tego dojdzie – skomentował Pawluśkiewicz, opowiadając o nagrywaniu „Szalonej lokomotywy”. Kiedy artystka otrzymała materiał do nagrania, pobladła, ale: – Po dwóch dniach, i to jest Maryla, przyszła i fenomenalnie zaśpiewała tę kreację, fenomenalnie – mówił kompozytor.
Rodowicz o Pawluśkiewiczu mówiła: "Co tu dużo gadać – jest twórcą wybitnym i tyle, jest odrębnym bytem".
– Pięknie powiedziane, sam bym tego lepiej nie powiedział – podsumował artysta.
Dyrektor WOK „Hutnik” przytoczył też, co o artyście mówiły jego dzieci we wczesnych wspomnieniach. Pojawia się w nich obraz mocno skupionego na pracy artysty, odpływającego w swoim świecie, zamyślonego, któremu zdarzało się niekiedy dzieci nie zauważać, czy nawet zgubić na wycieczce rowerowej. – Ładne – zażartował Pawluśkiewicz. – Ale jako o ojcu, no nie najlepiej świadczy.
Dla zgromadzonych na fortepianie zagrał sam Jan Kanty Pawluśkiewicz.
– Nawet z elementami choreografii – żartował prowadzący.
– Mogę dziś odsłonić swoją prawdziwą twarz – komentował wybitny gość.
– Na to właśnie liczymy – dodawał dyrektor Hutnika.
Pawluśkiewicz z wykształcenia jest architektem. – Wprawdzie „prezydenckim”, bez dyplomu – dodawał. Na fortepianie kształcił się w szkole średniej. Muzycznie w pewnym czasie porzucił piosenkę na rzecz większych form. Powstają „Nieszpory ludźmierskie”, powstają „Harfy Papuszy”, które stają się kanwą muzyki do filmu „Papusza”. – Zdobywa Pan wszystkie możliwe nagrody – podsumował Wiktor Czajkowski.
Malarstwo pojawiło się znacznie później i technikę, którą się posługuje, wymyślił sam, bo oleje czy akwarele nie interesowały go nadto. – Skąd wziął się żel-art? Z niczego, jak większość rzeczy – powiedział twórca.
Pewnego razu został zaproszony do udziału w wystawie w „Piwnicy pod Baranami”. Zgodził się, a twórczości do wystawienia… nie posiadał. Miał wcześniej jedną wystawę rysunku, a studiując architekturę, „to też przede wszystkim rysunek” – mówił. Zrobił więc w ostatnim momencie kilka prac. A potem przypadkowo w sklepie papierniczym zobaczył, „że coś się błyszczy”. To były żele złote i srebrne. Zainteresowało go to i tak się zaczęło. – Zrobiłem kilkanaście prac, ocenił to wybitny profesor – mówił. I to profesor zaproponował, jak nazwać tę specyficzną technikę.
Najpierw Pawluśkiewicz wypełniał obraz pojedynczymi kropkami żelowymi – bardzo pracochłonna metoda. Potem doszły strzykawki. – W tylną część długopisu wsadzamy przednią część strzykawki, następnie powolnymi ruchami wydmuchujemy – wyjaśniał. Żel to pomysł hinduski, wykupili go Japończycy i umieścili w długopisach, a w Nowym Jorku jest główna kwatera dysponująca żelami – mówił. Niełatwo było je zdobyć w dużych ilościach, ale po długiej drodze poszukiwań źródła z pomocą przyszła firma Mitsubishi.
– Zadzwoniłem do pana jakiś tydzień temu i powiedziałem, że zazdroszczę panu tej iskry, która w panu jest – mówił Wiktor Czajkowski. – A pan mi wtedy odpowiedział, mało cenzuralnie: „Kurna, jaka iskra? Ja myślałem, że to jest płomień!”.
Rozmowa pięknie płynęła, a mieszkańcy przybyli na wydarzenie mieli okazję poznać nie tylko wybitnego gościa i jego twórczość, ale też bliżej zapoznać się z nowym dyrektorem WOK „Hutnik”, zwłaszcza jako prowadzącym rozmowę. Przyznać trzeba, że obu panów oglądało się i słuchało z ogromną przyjemnością. Rozmowa prowadzona lekko, swobodnie, bez wymuszonego silenia się; świetne riposty, dialogi pełne humoru i lekkich uszczypliwości co rusz wywoływały śmiech publiczności.
Znakomity nastrój towarzyszył wszystkim także w drugiej części spotkania, podczas samego wernisażu i serdecznych pogawędek z artystą w galerii.
Wystawa "Jan Kanty Pawluśkiewicz maluje żel-art" czynna będzie w WOK "Hutnik" do 2 października 2025 roku.
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.
Komentarze opinie