Reklama

„Jaka iskra? Ja myślałem, że to jest płomień!” – Jan Kanty Pawluśkiewicz w Wyszkowie [FOTO]

Redakcja wdi24
10/09/2025 12:30

Jan Kanty Pawluśkiewicz – kompozytor, współtwórca ‘Dni, których nie znamy’, architekt i malarz. Jego obrazy, tworzone wymyśloną przez niego techniką żel-art, można od 3 września oglądać w WOK „Hutnik”. Wernisaż wystawy poprzedziło spotkanie z artystą i jego muzyką w sali widowiskowej. Jan Kanty Pawluśkiewicz w Wyszkowie odsłonił swoją twórczą stronę i poczucie humoru. Spotkanie pełne anegdot zakończył wernisaż jego obrazów.

Jan Kanty Pawluśkiewicz jest współautorem m.in. melodii jednej z najpopularniejszych piosenek do tekstu Marka Grechuty – „Dni, których nie znamy”. Podczas spotkania w Wyszkowie utwór na gitarach wykonali Jan Książek wraz z jego uczniami z zajęć w WOK „Hutnik”. Rozmowę prowadził dyrektor „Hutnika” Wiktor Czajkowski, który w prezencie od głównego bohatera wieczoru otrzymał książkę „Księgi nieczyste”, której Pawluśkiewicz jest współautorem. 

– Sam do tej książki powracam. Jak się nudzę, to biorę książkę i ją czytam, bo wiecie państwo, tam małym druczkiem wszystko jest i nie zawsze człowiek od razu wszystko zrozumie – żartował Jan Kanty Pawluśkiewicz.

Spotkanie rozpoczął od przypomnienia historii z przeszłości, kiedy to zabrakło kościelnego organisty w Nowym Targu, gdzie był „przybocznym księdza”. – Otrzymałem propozycję, żebym zagrał w trakcie mszy szkolnej, naszej szkoły średniej, i odpowiedziałem „tak”. Wszystko grało, do momentu, aż nie nadeszła niedziela. Gdy usiadłem za organami, przypomniałem sobie, że ja nie znam w ogóle repertuaru kościelnego, a organy włączone – opowiadał. – Grałem fragmenty jazzu, taki jazz małopolski, a szczególnie z mojej krainy, podhalański, którym też nie bardzo wiem, na czym polega – żartował. – Przed najważniejszą częścią mszy chciałem zrobić właściwy nastrój i najbardziej pasował mi temat z filmu kryminalnego, aż nadeszła część komunii świętej i wtedy… pojawił się wówczas bardzo znany przebój: „Gdy mi ciebie zabraknie” i to znakomicie uzupełniało atmosferę. A na koniec… „Ciao, ciao, Bambino” – spuentował, czym mocno rozbawił publiczność.

I tak też wyglądało całe spotkanie z artystą – pełne humoru, żartów i ironii.

Jan Kanty Pawluśkiewicz z Markiem Grechutą w latach 60. założyli kabaret „Anawa”, gdzie pojawiały się same gwiazdy: Zbigniew Wodecki, Marek Jackowski, Andrzej Zaucha, Anna Wójtowicz, o której Skaldowie napisali utwór „Prześliczna wiolonczelistka”.

– Był 17-letni rudzielec, Wodecki (i była Anna)… papierosy od razu weszły, u nas robił, co chciał – żartował. – Ale to była niebywała przyjemność, to wytrawni muzycy, o czym nie muszę państwa zapewniać. Wszystkie rzeczy, które się pisało, miały fenomenalną końcówkę – dodawał.

A działo się to w Krakowie. I jak zwrócił uwagę prowadzący, zazwyczaj rodziło się w „piwnicach”. – Klub Bambuko? Myśmy najpierw nakradli desek, przywlekliśmy do tego pomieszczenia dla niedojrzałych studentów, tam wybudowaliśmy scenkę i garderobę (dokładnie 1,10 m na 1 metr). Cztery osoby się przebierały, k**wy leciały takie, że szkoda gadać – ja tylko cytuję. To w tej chwili, w takiej współczesnej sztuce, ta estetyka się mieści, prawda? – retorycznie pytał Pawluśkiewicz.

Była też współpraca z Marylą Rodowicz, która zawsze chętnie zgadzała się na wszelkie, nawet abstrakcyjne projekty, kiedy inne artystki były niechętne – zdradził gość.

– Z synem Maryli chodziłem do szkoły – ujawnił z kolei dyrektor Hutnika. – Jak widział mamę w korytarzu, która wieczorem wybierała się na jakiś koncert, pytał: „Mamo, a gdzie dzisiaj straszysz?”.

– U nas nie straszyła, ale zapowiadało się, że do tego dojdzie – skomentował Pawluśkiewicz, opowiadając o nagrywaniu „Szalonej lokomotywy”. Kiedy artystka otrzymała materiał do nagrania, pobladła, ale: – Po dwóch dniach, i to jest Maryla, przyszła i fenomenalnie zaśpiewała tę kreację, fenomenalnie – mówił kompozytor.

Rodowicz o Pawluśkiewiczu mówiła: "Co tu dużo gadać – jest twórcą wybitnym i tyle, jest odrębnym bytem".

– Pięknie powiedziane, sam bym tego lepiej nie powiedział – podsumował artysta.

Dyrektor WOK „Hutnik” przytoczył też, co o artyście mówiły jego dzieci we wczesnych wspomnieniach. Pojawia się w nich obraz mocno skupionego na pracy artysty, odpływającego w swoim świecie, zamyślonego, któremu zdarzało się niekiedy dzieci nie zauważać, czy nawet zgubić na wycieczce rowerowej. – Ładne – zażartował Pawluśkiewicz. – Ale jako o ojcu, no nie najlepiej świadczy.

Dla zgromadzonych na fortepianie zagrał sam Jan Kanty Pawluśkiewicz.

– Nawet z elementami choreografii – żartował prowadzący.

– Mogę dziś odsłonić swoją prawdziwą twarz – komentował wybitny gość.

– Na to właśnie liczymy – dodawał dyrektor Hutnika.

Pawluśkiewicz z wykształcenia jest architektem. – Wprawdzie „prezydenckim”, bez dyplomu – dodawał. Na fortepianie kształcił się w szkole średniej. Muzycznie w pewnym czasie porzucił piosenkę na rzecz większych form. Powstają „Nieszpory ludźmierskie”, powstają „Harfy Papuszy”, które stają się kanwą muzyki do filmu „Papusza”. – Zdobywa Pan wszystkie możliwe nagrody – podsumował Wiktor Czajkowski.

Malarstwo pojawiło się znacznie później i technikę, którą się posługuje, wymyślił sam, bo oleje czy akwarele nie interesowały go nadto. – Skąd wziął się żel-art? Z niczego, jak większość rzeczy – powiedział twórca.

Pewnego razu został zaproszony do udziału w wystawie w „Piwnicy pod Baranami”. Zgodził się, a twórczości do wystawienia… nie posiadał. Miał wcześniej jedną wystawę rysunku, a studiując architekturę, „to też przede wszystkim rysunek” – mówił. Zrobił więc w ostatnim momencie kilka prac. A potem przypadkowo w sklepie papierniczym zobaczył, „że coś się błyszczy”. To były żele złote i srebrne. Zainteresowało go to i tak się zaczęło. – Zrobiłem kilkanaście prac, ocenił to wybitny profesor – mówił. I to profesor zaproponował, jak nazwać tę specyficzną technikę.

Najpierw Pawluśkiewicz wypełniał obraz pojedynczymi kropkami żelowymi – bardzo pracochłonna metoda. Potem doszły strzykawki. – W tylną część długopisu wsadzamy przednią część strzykawki, następnie powolnymi ruchami wydmuchujemy – wyjaśniał. Żel to pomysł hinduski, wykupili go Japończycy i umieścili w długopisach, a w Nowym Jorku jest główna kwatera dysponująca żelami – mówił. Niełatwo było je zdobyć w dużych ilościach, ale po długiej drodze poszukiwań źródła z pomocą przyszła firma Mitsubishi.

– Zadzwoniłem do pana jakiś tydzień temu i powiedziałem, że zazdroszczę panu tej iskry, która w panu jest – mówił Wiktor Czajkowski. – A pan mi wtedy odpowiedział, mało cenzuralnie: „Kurna, jaka iskra? Ja myślałem, że to jest płomień!”.

Rozmowa pięknie płynęła, a mieszkańcy przybyli na wydarzenie mieli okazję poznać nie tylko wybitnego gościa i jego twórczość, ale też bliżej zapoznać się z nowym dyrektorem WOK „Hutnik”, zwłaszcza jako prowadzącym rozmowę. Przyznać trzeba, że obu panów oglądało się i słuchało z ogromną przyjemnością. Rozmowa prowadzona lekko, swobodnie, bez wymuszonego silenia się; świetne riposty, dialogi pełne humoru i lekkich uszczypliwości co rusz wywoływały śmiech publiczności.

Znakomity nastrój towarzyszył wszystkim także w drugiej części spotkania, podczas samego wernisażu i serdecznych pogawędek z artystą w galerii.

Wystawa "Jan Kanty Pawluśkiewicz maluje żel-art" czynna będzie w WOK "Hutnik" do 2 października 2025 roku. 

 

Źródło: A.J.
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.

Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.

Zaloguj się

Reklama

Wideo wdi24.pl




Reklama
Wróć do