Eksplozja na torach i nagłe zatrzymanie pociągu z setkami pasażerów na trasie Warszawa–Lublin to wydarzenia, które wstrząsnęły opinią publiczną. Premier Donald Tusk nie pozostawia wątpliwości: mieliśmy do czynienia z bezprecedensowym aktem dywersji wymierzonym w bezpieczeństwo państwa. Choć sprawę badają służby i prokuratura, jedno jest pewne — zagrożenie było poważne. Jak ustalił Onet, po uszkodzonych torach z prędkością 150 km/h przejechał pociąg InterCity. — To cud, że ten skład nie wypadł z torów — mówi Onetowi informator związany z koleją. To właśnie maszynista zauważył anomalię i poinformował kontrolę ruchu.
Dwa incydenty
Na trasie Warszawa - Lublin doszło do dwóch aktów dywersji. Podczas pierwszego z nich, w miejscowości Mika w powiecie garwolińskim, eksplozja ładunku wybuchowego zniszczyła tor kolejowy, co zdaniem premiera Donalda Tuska miało najprawdopodobniej doprowadzić do wysadzenia pociągu.
W innym miejscu, niedaleko stacji kolejowej Gołąb (powiat puławski, województwo lubelskie) w niedzielę, pociąg z 475 pasażerami musiał nagle hamować z powodu uszkodzonej linii kolejowej.
Szpiedzy jednorazowi: trudni do wykrycia, ale nie idealni
Grzegorz Cieślak, ekspert profilaktyki i prewencji antyterrorystycznej z Uniwersytetu Civitas, w rozmowie z Onetem wskazuje, że za atakiem stoi Rosja. — Kierunek jest łatwy do ustalenia. Wystarczy zastosować prostą zasadę: kto korzysta. Tu mamy niemal pewność — podkreśla.
Cieślak zwraca uwagę na tzw. szpiegów jednorazowych, którzy od lat funkcjonują w strukturach wywiadowczych. — To osoby, które "zużywają się" po jednej akcji. Są trudne do wykrycia, ale ich brak przeszkolenia często prowadzi do błędów, np. nieostrożnych komentarzy w mediach społecznościowych. To dla służb prawdziwa kopalnia informacji — tłumaczy ekspert.
Dywersanci za śmieszne pieniądze
Ekspert zwraca uwagę na niskie koszty, jakie ponosi Rosja, zlecając akty dywersji. — To są wręcz śmieszne kwoty, rzędu 2–3 tys. zł. Niestety, dla ludzi na skraju zapaści ekonomicznej to wystarczająca motywacja — mówi Cieślak.
Dzięki mediom społecznościowym werbowanie stało się prostsze niż kiedykolwiek wcześniej. — Kiedyś wymagało to osobistego kontaktu, dziś wystarczy internet. Niestety, często werbuje się osoby zaburzone, zdesperowane, które nie zdają sobie sprawy z konsekwencji swoich działań — dodaje.
Choć Rosjanom coraz trudniej werbować dywersantów w Polsce, mają oni, według eksperta, "spory lewar negocjacyjny" wobec Ukraińców. — Okupując część Ukrainy, mogą wywierać naciski na rodziny z tych terenów, zmuszając ich bliskich do współpracy. To trudna do zneutralizowania strategia — zauważa Cieślak.
Edukacja jako klucz do bezpieczeństwa
Ekspert podkreśla, że Polska musi postawić na edukację, która uczuli młodych ludzi na ryzyka związane z działaniami dywersyjnymi. — Takie incydenty, jak ostatnie na kolei, nie są odosobnione. Musimy uświadamiać społeczeństwo, jakie konsekwencje czekają tych, którzy dadzą się zwerbować. W zakładach karnych osoby współpracujące z Rosjanami trafiają na czarną listę, co dodatkowo pogarsza ich sytuację — podsumowuje.
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.
Komentarze opinie