
- Wygląda to dość przerażająco. Wystają takie kikuty jak z horroru. No ja nie wie, kto wydał na to zgodę - mówiła w rozmowie telefonicznej znajoma redakcji, która akurat w piątek 9 lutego przechodziła obok spadających gałęzi. Tego samego dnia ok. południa przejechaliśmy się ulicą 11 listopada. I faktycznie, widok wzbudzał niepokój. Zapytaliśmy w Urzędzie Miejskim, czyje to były decyzje i czy były one konieczne.
Zgodnie z przepisami możliwe jest usunięcie gałęzi o wymiarze nieprzekraczającym 30 proc. korony. Jak się okazało, dokładnie o tyle postanowiono przeprowadzić, jak mówią urzędnicy, zabiegi pielęgnacyjne drzew. Tak widoczne ingerencje w zieleń miejską, jej przycinki, wycinki od zawsze budzą emocje mieszkańców. - Prace odbywają się wzdłuż całej ulicy. Nie wygląda to dobrze. Jakby połowę każdego drzewa usunęli - informował nas mieszkaniec powiatu wyszkowskiego.
Decyzję podjął Wydział Gospodarki Komunalnej i Mieszkalnictwa Urzędu Miejskiego. - To są cięcia pielęgnacyjne - mówi Artur Dawicki, zastępujący naczelnik wydziału, Teresę Ostrowską. - Nie robimy ich co roku, bo często brakuje nam na to pieniędzy. Jak są środki i możemy, to dbamy o te drzewa. To nie jest wycinka - podkreśla. - Chodzi o to, żeby były zdrowe, nie dostawały grzyba, żeby nie stanowiły zagrożenia i żeby się na głowę ludziom nie sypało. Powinno się to robić systematycznie, ale nie zawsze mamy tyle środków.
Na nasze pytanie, czy decyzje te były gdzieś konsultowane, sprawdzane, a drzewa zbadane urzędnik mówi wprost: - Nie trzeba. To są cięcia pielęgnacyjne i nic innego. Tylko po to, żeby te drzewa utrzymać w dobrej kondycji.
Jednak wielu mieszkańców przyglądających się pracom, oceniało je jako "ostrą wycinkę". - Dawno czegoś takiego nie widziałam - komentowała mieszkanka.
Pracownik Urzędu Miejskiego przyznał, że w tej chwili widok jest, delikatnie mówiąc, dziwny. - Ale przyjdzie wiosna i zazielenią się. I jest szansa, że gdy będzie to regularnie robione, to te drzewa wytrzymają dużo dłużej, niż tak pozostawione same sobie. Chcemy ich żywotność wydłużyć - tłumaczy Artur Dawicki i podkreśla, że tak, jak stanowią przepisy, prace obejmują obszar do 30 procent, do tego przez długi czas nie były one w ogóle wykonywane i drzewa mocno się rozrosły.
Cięcia zostały zlecone również na skutek próśb mieszkańców. - Ludzie zgłaszali, że suche patyki leciały na głowę, dużo ptactwa, przez co obrywali odchodami, zanieczyszczony chodnik. Otrzymywaliśmy telefony - dodaje.
Ponadto pracownik Wydziału Gospodarki Komunalnej i Mieszkalnictwa zaznacza, że mieszkańcy innych rejonów też dzwonią, np. z ulicy Prostej. - Żeby jakoś pomóc, bo drzewo wchodzi w okna i całkowicie zasłania światło. Na tę chwilę nie wiem, czy będą środki. Także jedni proszą, żebyśmy jak najszybciej przeprowadzili takie prace, a inni woleliby mieć widok, jakby mieszkali w lesie.
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.
Komentarze opinie