
Na wywiad z p.o. dyrektora ds. lecznictwa, ordynatorem chirurgii urazowo-ortopedycznej dr Jakubem Janowiczem oraz dyrektorem SPZZOZ w Wyszkowie Tomaszem Borońskim umówiliśmy się 31 lipca. Od początku mieliśmy świadomość, że charakter wykonywanych przez obu panów obowiązków nie daje stuprocentowej pewności, iż pilne sprawy nie pokrzyżują ustalonego wcześniej planu. I tak właśnie się stało – tuż przed spotkaniem dowiedzieliśmy się, że rozmowę poprowadzimy wyłącznie z dr. Janowiczem. Nie ograniczył się on jednak jedynie do kwestii związanych ze swoją funkcją czy doświadczeniem zawodowym. W rozmowie odniósł się do spraw istotnych dla szpitala i jego pacjentów, w tym tych szeroko komentowanych publicznie. Już na początku podkreślił, że w wyszkowskim SPZZOZ zatrudnionych jest 622 pracowników, a on sam jest częścią tego zespołu od ponad trzech lat. Zapytany, jaką zmianę wprowadziłby od razu, gdyby miał taką możliwość, bez wahania wskazał SOR. Szpital już dziś stara się o środki na budowę nowego oddziału ratunkowego i bloku operacyjnego.
Agnieszka Jaros: Panie Doktorze, jak to się stało, że zamiast kontynuować karierę w Warszawie, wybrał Pan szpital powiatowy w Wyszkowie? Co Pan pomyślał pierwszego dnia w nowym miejscu?
Dr Jakub Janowicz: Potencjał.
To było pierwsze skojarzenie?
Tak, dokładnie to. Był przełom lutego i marca 2022 roku. Byłem u teściów w Nowym Sączu, kiedy otrzymałem telefon od mojego starego przyjaciela, konsultanta wojewódzkiego w dziedzinie ortopedii, że jest kłopot w jednym z podwarszawskich szpitali, rozpada się zespół ortopedyczny, i czy nie byłbym zainteresowany przejęciem tego oddziału. Przyznam, że wtedy nie bardzo wiedziałem, gdzie jest Wyszków. Umówiłem się na rozmowę z dyrektorem Borońskim, przyjechałem i — jak mam w zwyczaju — przeszedłem się incognito po szpitalu. Uderzyło mnie, że jest czysto, wszystko w miarę poukładane. Wszedłem wtedy na pododdział [chirurgii urazowo-ortopedycznej — przyp. red.] i pomyślałem, że to miejsce ma potencjał.
Jako ordynator chirurgii urazowo-ortopedycznej jakie strategiczne cele postawił Pan sobie na początku? Czy z czasem musiał je Pan modyfikować?
Założeniem było stworzenie w pełni profesjonalnego i wydolnego oddziału ortopedii, oferującego najnowsze techniki, nieodsyłającego pacjentów po innych ośrodkach, potrafiącego kompleksowo zająć się wszelkimi problemami w obrębie tego, co nowoczesna ortopedia ma do zaoferowania. I to nam się w dużej części udało. Tego, czego nie robimy z przyczyn technicznych, a nie z powodu braku umiejętności, to chirurgia kręgosłupa i miednicy — są wyspecjalizowane ośrodki, które się tym zajmują. Nie chcemy wchodzić w ten obszar, bo budowanie doświadczenia i liczba potencjalnych problemów po drodze mogłyby nas przerosnąć. Całą pozostałą gamę możliwości oferujemy i potrafimy zaopatrywać powikłania. Mam wspaniały, wszechstronny zespół, który jest w stanie kompleksowo zająć się problemami ortopedycznymi.
Czyli mimo bliskości Warszawy mamy tu wiele możliwości? Sporo szpitali, będąc w stosunkowo niedużej, ale dla pacjentów jednak odczuwalnej odległości od dużych ośrodków, zamyka oddziały. A u nas rozwój?
Obszar chirurgii urazowo-ortopedycznej na pewno się rozwija. Dyrekcja, ściągając mnie tutaj, dała mi kredyt zaufania, że stworzę dobre miejsce — i uważam, że na tle innych oddziałów ortopedycznych tak się stało. Faktem jest, że spora część pacjentów z aglomeracji warszawskiej również do nas przyjeżdża. Co ciekawe, to właśnie oni przysyłają listy pochwalne. Miejscowi trochę rzadziej. Każdy, kto miał doświadczenia z innymi, np. warszawskimi ośrodkami, bywa u nas zaskoczony jakością opieki lekarskiej i pielęgniarskiej oraz tym, co jesteśmy w stanie zaoferować. Powoli budujemy markę nie tylko na terenie powiatu, ale całego Mazowsza.
Szpital ma jednak nierówną reputację — z jednej strony mamy chirurgię, z drugiej narzekania na położnictwo czy SOR. Skąd według Pana tak duże dysproporcje między oddziałami?
Trudno mi odnosić się do poszczególnych oddziałów. Najbliższy jest mi mój. W zespole mamy wybitnego chirurga ręki, wybitnego chirurga łokcia, dwóch znakomitych artroskopistów z doświadczeniem zagranicznym. Mamy autora podręcznika leczenia zapaleń kości. Merytoryka jest u nas wysoka. Potrafimy założyć protezy praktycznie całego człowieka — od barku po małe palce stóp. Jako jedyni w Polsce dysponujemy możliwością leczenia gwoździami fabrycznie powlekanymi cementem w terapii zapaleń kości — to mamy jako jedyni w kraju. Po Elblągu mamy najwięcej założonych endoprotez małych stawów kciuka. Naprawdę stanowimy jakość. Co miesiąc przyjeżdża do nas kilku chirurgów na szkolenia typu „one-to-one surgeon”: koledzy obserwują nas przy pracy albo też myją się z nami do zabiegu, by podpatrzyć techniki operacyjne. Uważam, że jakość jest wysoka.
Jednym z częstych zarzutów w mediach społecznościowych jest brak specjalistycznego zaplecza w zarządzie szpitala. Co by Pan odpowiedział krytykom, którzy kwestionują kompetencje?
Duża część lokalnej społeczności nie wie, co tak naprawdę mamy do zaoferowania. Niektórzy są mocno zapatrzeni w ośrodki z aglomeracji warszawskiej lub ościenne. My tę jakość tworzymy. Mam świadomość zaszłości sprzed mojego przyjścia i opinii krążących po mieście o ówczesnym pododdziale chirurgii urazowo-ortopedycznej. Mój zespół dniem i nocą pracuje, żeby tę sytuację odwrócić. W mediach podnoszony jest też rzekomy brak zaopatrywania urazów dziecięcych. Wyjaśniam: niezależnie od tego, co twierdzą niektórzy politycy, to nie jest proste. Aby zaopatrywać urazy u dzieci, trzeba mieć solidne zabezpieczenie oddziału chirurgii dziecięcej i OIOMu dziecięcego. W poważnych urazach dziecięcych aglomeracja warszawska ma wiele oddziałów, które są w stanie zapewnić pomoc.
Opinie pacjentów bywają skrajne — od entuzjastycznych po mocno krytyczne. Słychać niestety np., że jeśli rodzić, to lepiej nie w Wyszkowie.
Jako dyrektor medyczny mam świadomość, że nasza ginekologia nie jest dziś oddziałem pierwszego wyboru dla części rodzących pacjentek. Główny powód to infrastruktura. Trwają zaawansowane prace nad pozyskaniem środków na remont oddziału. Mamy nadzieję na finalizację w tym roku i realizację inwestycji. Staramy się na miarę możliwości odbudować markę — zarówno w ortopedii, jak i w ginekologii. Pozyskiwanie środków zależy od wielu czynników ogólnokrajowych, ale projekt jest zaawansowany.
Ostatnio pisaliśmy o programie NFZ, który oferuje darmowe badania przesiewowe w kierunku raka jelita grubego w wybranych placówkach. U nas można je wykonać, a w wielu ościennych szpitalach powiatowych nie. Mamy to, czego inni nie mają?
Zgadza się. Nasza pracownia endoskopii zabezpiecza miasto i oddziały szpitalne. Mamy trzech endoskopistów pracujących praktycznie przez cały tydzień. Modyfikujemy organizację, by zwiększać dostępność dla pacjentów. Mamy też świadomość ograniczeń lokalowych. Pracownia działa do godziny 20. Ostatecznie wszystko rozbija się o możliwości finansowe.
Skąd biorą się dysproporcje między oddziałami? Niektóre wyglądają świetnie, inne jakby zatrzymały się w czasie.
Jako ordynator miałem komfort wejścia na praktycznie wyremontowany pododdział. Wprowadzałem tylko zmiany kosmetyczne i stworzyłem warunki pracy dla większego zespołu — współpracujemy z 13 ortopedami, choć nie wszyscy są codziennie na oddziale. Kiedy przyszedłem, pokój lekarski był małą klitką z trzema komputerami; teraz mamy sześć niezależnych stanowisk. Jeżeli chodzi o pozostałe oddziały, czasem priorytetem nie było zapewnienie jak najlepszych warunków lokalowych, a jak najlepszych warunków merytorycznych. I na tym się skupiano. Obecnie staramy się prowadzić prace remontowe, ale nie możemy wstrzymać pracy oddziałów. Trzeba zapewnić im choćby ograniczoną, ale ciągłą możliwość działania. Nie mamy „wolnego skrzydła”, do którego można by przenosić oddziały.
Objął Pan niedawno stanowisko p.o. zastępcy dyrektora ds. lecznictwa. Jakie konkretne obowiązki kryją się pod tym tytułem i co jest priorytetem na najbliższy rok?
Czy to będzie rok — zobaczymy. Przed nami konkurs na stanowisko dyrektora generalnego. Uważam, że każdy dyrektor powinien dobrać sobie współpracowników pod własny styl pracy. Dla mnie priorytetem jest jakość. Niedawno zakończyliśmy proces akredytacji — szpital po raz kolejny ją uzyskał, co wcale nie było proste. Jeśli obecny dyrektor lub jego następca powierzą mi dalej funkcję dyrektora medycznego, moim zadaniem będzie przygotowanie szpitala do kolejnych wyzwań akredytacyjnych. Nowe standardy oceny są dużo bardziej wyśrubowane merytorycznie i organizacyjnie. Będzie to wymagało tytanicznej pracy wszystkich jednostek. W przyszłości przełoży się to na większe benefity w rozliczeniach z Narodowym Funduszem Zdrowia.
Wspomniał Pan o konkursie. W komisji wybierającej nowego dyrektora zasiada radny, lekarz Arkadiusz Darocha. Głośny był list kadry zarządzającej szpitala do starostwa, w którym wskazano, niejako zarzucono, że w komisji powinien być czynny lekarz na co dzień pracujący w wyszkowskim szpitalu. Formalnie komisja spełnia wymogi, ale co budzi Wasze wątpliwości?
Nie stawiałbym tego jako zarzutu. Sprawa listu pojawiła się na odprawie ordynatorów w połowie lipca, bo w poprzednim konkursie jeden z ordynatorów — akurat kardiologii — został zaproszony do komisji jako lekarz szpitala, ktoś z wglądem w codzienną rzeczywistość. Z tego, co wiem, dr Darocha był tu rezydentem i pracował wiele lat, ale od kilku lat już nie pracuje. A u nas wszystko zmienia się dynamicznie. Na pewno ma swoje źródła wśród pracowników, ale wtedy otrzymuje obraz jednostronny — taki, jaki ktoś mu przekaże. Szpital to organizm, rodzina, sprzeczne i zbieżne interesy. Warto mieć w komisji głos osoby, choćby doradczy, która przełoży optykę pytań i decyzji na realia tu i teraz. Jako dyrektor medyczny wyłączyłem się z procesu tworzenia pisma, jako ordynator je podpisałem. Uważam, że w gremium decydującym o losie szpitala na kolejne 5, a może 10 lat, powinna być osoba — niekoniecznie ordynator — znająca aktualną optykę szpitala. Argument, że dr Darocha zna warunki panujące w szpitalu, jest słuszny, ale pracował tu kilka lat temu i nie jest dziś zaangażowany w plany rozwojowe z perspektywy pracowników i kadry zarządzającej. Nie jest też tajemnicą, że dr Darocha i dyrektor Boroński nie są przyjaciółmi.
Widać to i słychać choćby podczas sesji rady powiatu. Gdy panowie się spotykają, iskrzy.
Mogą się tu pojawić zarzuty o brak obiektywizmu. Uważam, że w komisji powinna znaleźć się osoba wnosząca aktualną optykę sytuacji w szpitalu i perspektywę kadry menedżerskiej — choćby w roli głosu doradczego.
Zmieniamy temat. Czy będziemy mieli całodobową aptekę przy szpitalu?
Znam sprawę z doniesień medialnych i wypowiedzi jednego z radnych. Nie ma możliwości, by apteka szpitalna, która zaopatruje oddziały w leki, materiały opatrunkowe i wyroby medyczne, prowadziła sprzedaż na zewnątrz. Takie rozwiązanie nie istnieje — w opinii Naczelnej Izby Aptekarskiej jest to nie do pomyślenia. Nie ma podstaw prawnych. Jeśli chodzi o prowadzenie apteki przez zewnętrzny podmiot, w skali naszego powiatu jest to ekonomicznie nieuzasadnione. Społecznie miałoby sens, bo mamy 24-godzinną NPL (nocną i świąteczną pomoc lekarską) oraz SOR, więc dostęp do leków „po godzinach” byłby potrzebny. Apteki rządzą się jednak prawami ekonomii. Jeśli nie przynosi zysków albo nie ma dotacji, nikt nie uruchomi całodobowego dyżuru. Nie można do tego zmusić.
Obecny model szpitala powiatowego — zależny od samorządu, polityki lokalnej i ograniczonego budżetu — czy pozwala na ambitne reformy? Jakie są granice realnej decyzyjności?
Szpital utrzymuje się z dotacji NFZ. Leczymy pacjentów, mamy zakontraktowane kwoty — z kontraktu ryczałtowego lub w innych formach, na SOR i leczenie planowe oraz poradnie przyszpitalne. Środków z NFZu nie możemy przekazywać na inwestycje — to niezgodne z ustawą. Na inwestycje i rozwój możemy przeznaczać środki z powiatu lub inne źródła finansowania, w tym KPO czy inne dotacje. Nie jest prawdą, że szpital nie może wypracować zysku — pod warunkiem, że leczy pacjentów i nadwykonania zostaną zapłacone. Nasz sukces, w dużej mierze oddziału ortopedii, „nas przytłoczył” i wypracowaliśmy dużo nadwykonań w zeszłym roku. Gdyby nie zmiana reguł w trakcie gry — mam na myśli przejęcie władzy w NFZ i zmianę koncepcji rozliczeń — bylibyśmy ponad milion złotych na plusie. Te pieniądze można by przeznaczyć na rozwój i zakup sprzętu (nie na inwestycje budowlane). Planujemy budowę nowego skrzydła SORu oraz nad nim bloku operacyjnego, trwają prace nad pozyskaniem środków, podobnie na remont kardiologii. To zależy także od woli politycznej. W temacie inwestycji dyrektor porusza się trochę po polu minowym. Jeśli nie uda się pozyskać środków, inwestycji nie będzie. Nie można ograniczyć leczenia i przestać przyjmować pacjentów, by ciąć koszty — w sytuacjach nagłych nie można odmówić pomocy. Większość szpitali ma problem z wypłatą za nadwykonania za zeszły rok. Będziemy musieli „zjeść tę żabę”, ale jesteśmy w stanie to zbilansować w przyszłości, nie ograniczając świadczeń. Za ten rok mamy przychód na plusie — ponad 64 tys. zł. Jesteśmy dobrze zarządzanym szpitalem. Pomimo trudności potrafimy wygenerować zysk bilansowy, nie oszczędzając na środkach, implantach i świadczeniach.
Mamy nową minister zdrowia specjalizującą się w restrukturyzacji szpitali. Czy to może realnie wpłynąć na nasz szpital z punktu widzenia pacjenta?
W mojej opinii pani minister została powołana po to, by wprowadzić ustawę o jakości. Zakłada ona konsolidację szpitali powiatowych w konsorcja, specjalizację oddziałów w obrębie takich konsorcjów: w jednej miejscowości byłaby np. chirurgia ogólna, w innej ortopedia, jeden SOR na dwa–trzy szpitale, by ograniczyć koszty utrzymania. Obawiam się, że Wyszków może na tym stracić, jeśli ktoś uzna, że zostaniemy połączeni, a centrum zarządzania nie będzie w Wyszkowie. Ktoś może też uznać, że jakiegoś oddziału nie potrzebujemy. Wtedy firma transportowa z izby przyjęć będzie dowoziła pacjentów do ościennych miejscowości. To moje realne obawy. Uważam, że nasz szpital ma jeden z większych potencjałów w województwie mazowieckim. W jednej z prezentacji powiedziałem, że marzy mi się sytuacja, w której pacjent, odbijając się od ściany gdzie indziej, będzie wiedział, że zawsze może zadzwonić do Wyszkowa i tu otrzyma pomoc — mówię o ortopedii.
Ma Pan pełne zaufanie do dyrektora Borońskiego? Krytycy zarzucają mu brak umiejętności i predyspozycji menedżerskich.
Całkowicie się z tym nie zgadzam. Spójrzmy na fakty: w zeszłym roku zawarto ugodę z pielęgniarkami i związkami zawodowymi oraz ugodę z rodziną Skarzyńskich dotyczącą użytkowania gruntów — to dzieło dyrektora Borońskiego. Ma niesamowity talent negocjacyjny. Gdyby NFZ zapłacił za nadwykonania, mielibyśmy zysk ponad milion zł. To nie nasza wina, że najpierw mówiono „róbcie, za wszystko zapłacimy”, a po zmianie władzy — „kasy nie ma”. Tak być nie może. W żadnej firmie nie odmawia się zapłaty za wykonaną usługę. Szpital to przedsiębiorstwo świadczące specyficzne usługi. No i… pomijam fakt, że dyrektor Boroński ściągnął mnie tu do pracy [śmiech].
Jak się Panowie poznali?
Przed 2022 rokiem nie znałem ani szpitala w Wyszkowie, ani dyrektora (a mój pierwszy dzień pracy to był prima aprilis). Przedstawił nas mój przyjaciel, konsultant wojewódzki w dziedzinie ortopedii prof. Skowronek, z którym wiele lat pracowałem w klinice ortopedii przy ul. Lindleya. Dyrektor Boroński obdarzył mnie dużym kredytem zaufania — nic o mnie nie wiedział poza tym, co usłyszał od innych. Zaufał dość młodemu człowiekowi, który powiedział: „Zrobię dobry oddział ortopedii”. Wszedłem trochę na „spaloną ziemię” i tylko z moimi ludźmi. Poprzedni ortopedzi złożyli wypowiedzenia, a szpital zdecydował się nie przedłużać z nimi umów, poza jedną osobą. Mimo że z dyrektorem wcześniej się nie znaliśmy, uważam, że zbudowaliśmy coś dużego. Pomimo tego, co się czyta w mediach społecznościowych, opinia o naszym oddziale w województwie jest naprawdę dobra — także wśród ortopedów. Zdarza się, że dzwonią do nas z innych ośrodków z prośbą o poradę lub przekazanie pacjenta. Leczą się u nas ludzie nie tylko z Gdańska, ale nawet z Irlandii.
Gdyby mógł Pan natychmiast wdrożyć jedną zmianę w wyszkowskim szpitalu — niezależnie od kosztów i ograniczeń — co by to było?
Wybudowałbym nowy SOR. Natychmiast.
Do SORu mieszkańcy mają sporo zarzutów…
Rozumiem to. Proszę pamiętać, że SOR to najbardziej niewdzięczna praca w całym szpitalu. Skupia się tam frustracja pacjenta, jego przerażenie, strach i lęk rodziny. To często praca w stresie, także z osobami pod wpływem różnych substancji. Dlatego na świecie i w Polsce rotacja personelu SORów jest duża. U nas na szczęście nie dotyczy to pielęgniarek, gorzej z lekarzami. Pierwszą decyzją — gdybym miał wpływ — byłaby budowa nowego SORu, by stworzyć oddział na miarę już XXII wieku. Z korzyścią dla personelu i pacjentów. Czy to się uda? Trudno powiedzieć w kontekście ustawy o jakości. Ale ci ludzie codziennie „wypruwają sobie żyły”, by ratować życie i zdrowie pacjentów.
Trudni pacjenci zdarzają się też w przychodni. Czasami słychać niecenzuralne komentarze rozczarowanych, rozgoryczonych pacjentów pod adresem lekarzy.
Tragedia ortopedy z Krakowa dotknęła nas bardzo. Stało się coś strasznego, co nie miało prawa się wydarzyć. Od lat fala agresji wobec lekarzy i personelu narasta. Czasami nie jesteśmy w stanie sprostać wysokim oczekiwaniom pacjentów, podsycanym niekiedy przez media — przykro mi, ale taka jest prawda. Rzadko są reportaże typu „uratowano człowieka”, częściej o tym, że coś poszło nie tak. Ludzie są tylko ludźmi. Sam nie jestem aniołem i też mam do siebie zastrzeżenia — powinienem częściej ugryźć się w język. Wzrosła roszczeniowość pacjentów: z jednej strony są bardziej świadomi swoich praw — i bardzo dobrze, bo to wymusza zmiany w systemie — z drugiej bywają podsycani przez ogłoszenia prawników i różnych interesariuszy. Nie twierdzę, że lekarze zawsze są bez winy — broń Boże. W naszym zespole po ciężkim dniu najczęściej staramy się to jakoś obśmiać. Mam świadomość, że pacjenci kumulujący się pod moimi drzwiami mogą na mnie złorzeczyć. Średnio przyjmuję około 90 osób w każdy poniedziałek: jedni wymagają badania, inni konsultacji, są też pacjenci z SORu. Gdybym powiedział: „Proszę rejestrować tylko 30 osób, zgodnie z wymogiem funduszu”, to jak wydłuży się kolejka? Ile osób nie dostanie na czas pomocy? Ile problemów urośnie, jeśli konsultacja będzie za kilka miesięcy?
Pacjenci widzą Pana w roli lekarza, teraz też dyrektora. Gdyby mieli zobaczyć Pana po godzinach – w jakiej sytuacji zdziwiliby się najbardziej? Jaki jest doktor Janowicz prywatnie?
Mam żonę, córkę, która we wrześniu idzie do pierwszej klasy, dom. Pochodzę z Nowego Sącza. Żona wpadła na pomysł, żebym rozładowywał napięcie przez sport — zacząłem grać w golfa, od około roku to moja pasja. Uważam, że to jeden z najfajniejszych, ale… i najbardziej frustrujących sportów. Hmmm… najtrudniej mówić o sobie [śmiech].
Trochę brakuje mi życia akademickiego. Wyszedłem z kliniki, gdzie realizowaliśmy projekty naukowe, gromadziliśmy dokumentację, mieliśmy pomysły na nowe prace. Tego brakuje. A ta praca — nie wiedziałem, że aż tak mi się spodoba. Narzekam jak każdy, czasem warknę, ale to ogromnie ciekawa robota. Praca od zawsze jest moją pasją i od początku chciałem być ortopedą. W Nowym Sączu, zaraz po maturze, pracowałem jako sanitariusz-gipsiarz — w latach 90. było to możliwe. Wtedy stwierdziłem, że ortopedia to to, co chcę robić. Z takim zamiarem poszedłem na studia i ukończyłem wówczas najlepszą uczelnię w kraju. Byłem szefem koła ortopedycznego, potem pracowałem w najlepszej klinice, zajmowałem się rzeczami, którymi w Polsce zajmują się tylko trzy–cztery oddziały: zapaleniami kości, infekcjami narządu ruchu, powikłaniami różnego typu — około sześć lat. Wszystko, w co się angażuję, staje się moją pasją. To miejsce ma ogromny potencjał. Chcę je odkrywać i budować.
Czyli zadomowił się Pan już u nas?
Mam świadomość, że dyrektorem i ordynatorem się bywa, a lekarzem się jest. Jeżeli aktualne czy przyszłe władze uznają, że moja misja się tu wypełniła, spakuję kartonik i pojadę dalej. Wiem, że nie wszyscy są moimi fanami, ale póki co mam zaszczyt kierować zespołem genialnych ludzi. Czego chcieć więcej?______________
A już wkrótce na łamach wdi24.pl rozmowa z dyrektorem SPZZOZ w Wyszkowie, Tomaszem Borońskim.
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.
Komentarze opinie